Rozmowa z Magdaleną Jeziorowską, indywidualną mistrzynią Europy w szpadzie, trenerką w AZS AWF Katowice
Pamięta pani, jaka atmosfera panowała na uczelni po 24 lutego ubiegłego roku?
Informacja o wojnie wszystkimi wstrząsnęła i zmobilizowała ludzi do pomocy. Na AWF zapanowała atmosfera pospolitego ruszenia: ludzie jeździli na granicę transportować osoby uciekające przed wojną i zawozić produkty pierwszej potrzeby, organizowali zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy. Niedługo potem, na początku marca, powstał pomysł, żeby przyjąć do nas ukraińskich sportowców. Dużą rolę odegrał w tym Bartek Cieślak, szef Domu Studenta, który do dzisiaj koordynuje działania pomocowe dla Ukrainy. Kiedy uzyskaliśmy zgodę władz uczelni, postanowiliśmy pomóc tylu osobom, ilu tylko zdołamy. Nikomu nie odmówilibyśmy schronienia, ale w pierwszej kolejności chcieliśmy pomóc sportowcom.
W jaki sposób do nich dotarliście?
Mieliśmy kontakt z Ukraińską Federacją Szermierczą, która poprosiła polski Związek o pomoc w zapewnieniu schronienia sportowcom z najbardziej zagrożonych terenów. W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji masowo bombardowano Charków i obrócono tamtejszą piękną salę szermierczą w gruzy. Postanowiliśmy wtedy pomóc sportowcom stamtąd – wydostać ich z miasta i zorganizować im schronienie. Z inicjatywy Polskiego Związku Szermierczego ukraińscy zawodnicy zostali przyjęci m.in. na gdańskim AWF, w Sosnowcu i w Poznaniu. Już 24 lutego Dyrektor Generalny PZS Jacek Słupski skontaktował się z Ministrem Sportu Ukrainy i zadeklarował wszelką możliwą pomoc.
Jak wyglądał pobyt ukraińskich szpadzistów w Polsce?
W Katowicach przyjęliśmy ok. 40 zawodników w wieku od 15 do 20 lat. Na początku towarzyszyły nam chaos i poczucie niepewności. Sportowcy z Ukrainy wzięli ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, w zasadzie głównie sprzęt szermierczy. Nie wiedzieli, jak będzie wyglądało ich życie w ciągu kolejnych dni i tygodni, nie byli pewni, czy u nas zostaną i czy będą kontynuować sportową karierę. Opiekę nad grupą sprawowała znana w świecie szermierczym postać, trenerka trzykrotnego olimpijczyka i multimedalisty mistrzostw świata i Europy, Bohdana Nikishyna – pani Olga Markina. Jak mi powiedziała, dla nich najważniejsze było mieć gdzie mieszkać i żyć – treningi nie były priorytetem. Na szczęście na naszej uczelni są fantastyczne obiekty treningowe, mogliśmy zatem zapewnić im również możliwość ćwiczeń. Na początku nie myśleliśmy o zawodach, zależało nam raczej na wsparciu w przetrwaniu najgorszego czasu i szoku, a sport i treningi mogły w tym pomóc.
Pani Olga i pan Sergiej, ukraińscy trenerzy, przyjechali do nas bez sprzętu do trenowania, więc zapewniliśmy im ubrania szermiercze. Czasami komuś coś się zepsuło, złamało, dlatego staraliśmy się wspierać naszych gości zapleczem sprzętowym – zarówno uczelnianym, jak i prywatnym. Moi znajomi z kręgu szermierczego zorganizowali w Niemczech zbiórkę i dzięki uprzejmości firmy produkującej sprzęt, która dała nam specjalną zniżkę, udało się kupić dwa komplety pełnego umundurowania dla trenerów.
Jakie emocje towarzyszyły tym działaniom?
Pamiętam, kiedy pierwszy raz przyszłam do Domu Studenta, żeby poznać ukraińskich trenerów. Weszłam do pokoju pana Siergieja, z którym przyjechała starsza żona. Usiedliśmy, a ona zaczęła płakać. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jakie to są straszne okoliczności. Ta niepewność, co będzie dalej… Pojawił się też strach – przed wojną i tym, że sytuacja może nas przerosnąć. Jednak zaraz potem poczuliśmy takie zacięcie, że musimy pomagać, jak tylko się da i komu tylko się da. Wodę, czekolady i inne rzeczy organizowali w zbiórkach nasi zawodnicy, studenci, nawet nasze dzieci. Kiedy przyjechały dwa tiry pomocy humanitarnej z Francji, studenci przez całą noc je rozładowywali. Później przyszedł etap załatwiania spraw formalnych i zaczęła działać pomoc systemowa, więc wszystko mogło się dziać nieco spokojniej.
Czy można powiedzieć, że na tym pierwszym, spontanicznym etapie niesienia pomocy nie bez znaczenia był wartości, które są ważne w sporcie?
Myślę, że tak – szczególnie istotne okazały się waleczność i nieugiętość. To było widać zwłaszcza u ukraińskich dzieciaków: mimo tragicznej sytuacji postanowiły się nie poddawać, nie rozklejać, lecz podjąć walkę i odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dzieci w wieku 12–15 lat, które wyjechały z Ukrainy przed wojną i były tu same, bez rodziców, musiały dać sobie radę. To wymaga siły charakteru. Sport uczy nas też etosu fair play i tego, żeby zawsze podać dłoń potrzebującemu człowiekowi – nawet jeśli będzie to wymagało poświęcenia, dostosowania naszego życia do nowych okoliczności. Oczywiście, działania pomocowe zabrały nam nasz normalny komfort funkcjonowania i trenowania, ale większe znaczenie miał fakt bycia razem. I myślę, że zarówno my, jak i nasi goście z Ukrainy skorzystaliśmy na tym sportowo.
Jak wyglądała ta sportowa współpraca?
Trenowaliśmy i razem, i osobno. Ukraińscy szermierze nie chodzili do szkoły, dlatego mieli więcej czasu i robili dwa treningi dziennie. Bardzo nam to imponowało i dodatkowo motywowało do treningów. Mieliśmy sparingi, a to, że ma się więcej różnych partnerów do walki, zawsze pomaga zawodnikom. Ukraińcy są świetnymi szermierzami i mają trochę inną szkołę szermierki, taki kontakt wpłynął więc na nasz rozwój. Z kolei my, trenerzy, podglądaliśmy, w jaki sposób ukraińscy szkoleniowcy prowadzą zajęcia, jakie mają metody ćwiczeń, dużo dyskutowałam z Olgą na tematy szermiercze – to była dla nas lekcja czegoś nowego. Po paru miesiącach dało się dostrzec postępy u naszych zawodników.
Jak z perspektywy czasu patrzy pani na to doświadczenie?
Dzisiaj dostrzegam, że pewne wartości spychają na drugi plan nasze priorytety. Czasami nie widzimy, z jakimi trudnościami mierzą się sportowcy w innych krajach, jaki my w Polsce i w Europie mamy komfort treningów i w ogóle życia. Dopiero gdy ukraińscy szermierze przyjechali do nas z dwoma workami rzeczy w rękach i opowiedzieli o tym, co przeżyli, uświadomiliśmy sobie – także my, sportowcy – że powinniśmy bardziej doceniać nasze życie i warunki treningowe.
Myślę, że sport pomógł tym młodym zawodnikom zmierzyć się z problemami, był też dobrą odskocznią. Spędzali po sześć godzin dziennie na sali, ćwiczyli i realizowali plany treningowe, a to zawsze pomaga w stresie i w gorszym stanie psychicznym. Widziałam również, że to pomogło im się wyciszyć, odsunąć od siebie strach, nawet jeśli bardzo tęsknili za rodzicami. Gdyby ich czas nie został zorganizowany wokół sportu, trudniej byłoby im się z tym zmierzyć. Na Ukrainie sport znaczy trochę więcej niż u nas. Nie jest on dodatkiem do pracy zarobkowej, ale dominuje, jest celem, i to sukcesy sportowe pomagają zarobić na życie. Możliwość trenowania w Polsce pozwoliła tym zawodnikom znowu marzyć – o karierze, o sukcesach, o przyszłości.
To doświadczenie – wymiana myśli szkoleniowej i wspólne treningi – zostanie z nami na długo i mam nadzieję, że dzięki temu w przyszłości będziemy szukali okazji do bycia razem.