Czym zajmuje się prowadzone przez panią Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne UFF! i od kiedy ono funkcjonuje?
Stowarzyszenie działa już dosyć długo, natomiast ja przejęłam je trzy lata temu. Powstało głównie po to, by odnowić ideę festiwalu, który propaguje kulturę ludową podaną w bardziej przystępnej, popowej i nowoczesnej konwencji. Po reaktywacji zorganizowaliśmy dwie edycje. Patronat honorowy nad projektem objął Józef Broda.
Atak Rosji na Ukrainę odsunął imprezę na dalszy plan.
Gdy wybuchła wojna, poczułam potrzebę niesienia pomocy uchodźcom z Ukrainy. Zaczęło się od moich przyjaciół z tego kraju. Sprowadziłam kilku z nich, a potem pomyślałam, że należy tę pomoc rozszerzyć. Ponieważ zajmuję się kulturą i sportem – na co dzień od 15 lat zajmuję się właśnie organizacją wydarzeń, w większości sportowych – to ta sfera jest mi bardzo bliska. Postanowiłam pomagać sportowcom z Ukrainy. Najbardziej zależało mi na młodzieży i dzieciach. Na początku było ciężko, bo zaczęłam działać po pierwszej fali, w kwietniu. Sponsorzy, którzy zaangażowali się wcześniej, nie chcieli tego robić ponownie. Zaczęłam chodzić po marketach, zbierałam po jednym materacu, czy krześle – chodziło o zdobycie rzeczy, by ludzie mogli tu przyjechać i zamieszkać. Wynajęłam budynek w Katowicach, który prowadzę wspólnie z tatą Krzysztofem Stecem. Tata na co dzień bardzo mi pomaga i jest naszym opiekunem, dobrą duszą i dba aby wszystko było w najlepszym porządku, aby niczego dzieciom nie brakowało. Zawsze mogę polegać na moim tacie, w każdej sytuacji i dzieci również. Wykonuje też wszelkie naprawy i jak trzeba jechać do dzieci nawet w nocy stoi na posterunku. Gdyby nie mój ojciec nie dałabym rady sama prowadzić ośrodka.
W jaki sposób ukraińscy sportowcy trafili do stowarzyszenia?
Skontaktowała się ze mną pani sekretarz lekkoatletyki z Ukrainy, która organizowała pobyt młodzieży w różnych państwach. Ucieszyła się, bo właśnie szukali takiego obiektu. Miała dla mnie grupę 40 osób. Część przyjechała 17 kwietnia, parę dni później pozostali. Razem z nimi trenerzy. Musieliśmy zacząć wszystko organizować od strony prawnej, finansowej, ale i sportowej. Zorganizowałam treningi, wyjazdy na zawody dla tych młodych sportowców. Bardzo pomógł mi w tym prezes Śląskiego Związku Lekkiej Atletyki Jacek Markowski oraz dyrektor administracyjny Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach - Krzysztof Nowak. Organizacyjnie wspiera nas także radny Miasta Katowice – Józef Zawadzki, który m.in. zorganizował i podarował laptopy dla dzieci, aby mogły uczyć się on-line. Czasem zagra z dziećmi w szachy czy przyniesie coś słodkiego.
Kto finansował tę pomoc?
Początkowo pomoc w postaci wyżywienia czy opłacenia kwaterunku starało się pokrywać stowarzyszenie. To zaangażowanie ją budowało – od jednego materaca po sieć wspierających osób, sponsorów i firm. Prezydent Miasto Katowice także włączył się w działania pomocowe. Podpisaliśmy porozumienie, wszystko się udało i prowadzimy obiekt od ponad roku. To jedyny ośrodek w Europie, który istnieje tak długo. We Francji, Bułgarii czy Włoszech po 2–3 miesiącach pomoc się kończyła. My wspólnie z trenerami walczyliśmy z przeciwnościami i dzięki temu wciąż możemy pomagać. Te dzieciaki przyjechały przecież bez rodziców, więc trzeba na bieżąco się nimi opiekować – psychologicznie, medycznie czy pod względem treningów i specjalnego żywienia. Muszą mieć też odpowiednie ubrania, jak to sportowcy. Dzięki AWF-owi mogą korzystać ze stadionu, sprzętu i siłowni. Najlepsi zawodnicy są w tej chwili objęci patronatem klubu AZS AWF. Wspólnymi siłami dajemy radę.
Na grupie Ukraińska sportowa młodzież na Facebooku można znaleźć zdjęcia i relacje z turniejów z udziałem sportowców, którzy znaleźli u was schronienie. Czy odnoszą sukcesy?
Mnóstwo! To uzdolniona i silna sportowo grupa – właściwie we wszystkich zawodach, w których uczestniczą, zdobywają miejsca na podium. Walczyłam o miejsce dla nich w klubie, bo bez tego byliby poza konkurencją, nie wszędzie mogliby brać udział w zmaganiach o medal czy puchar. Teraz byli na mistrzostwach Ukrainy i także zajęli wysokie pozycje.
W jakim wieku są ci sportowcy?
To młodzież w wieku nastoletnim, niektórzy chłopcy podczas pobytu w Polsce osiągnęli pełnoletność. Wciąż udzielamy im schronienia i staramy się uchronić ich od niewyobrażalnego dramatu, jakim jest wojna.
Czy stowarzyszenie ma pomysł na dalszą pomoc?
Niedawno skontaktował się ze mną ukraiński wiceminister sportu z prośbą o wsparcie w zorganizowaniu pomocy dla kolejnej grupy. W pewnym momencie wojny był etap spokoju i wyciszenia i część naszych gości chciała wracać, ale w tej chwili sytuacja znowu się pogarsza, w szczególności w rejonach Chersonia, gdzie doszło do zniszczenia tamy. Wysadzenie przez Rosjan zapory na Dnieprze i powódź, jaką to spowodowało, uniemożliwia powrót do domu setkom tysięcy ludzi. Teraz próbujemy pozyskać nowych sponsorów, którzy pomogliby w prowadzeniu ośrodka. To dużo kosztuje i niestety zaczyna nam brakować środków.
Czy w pomoc ukraińskim sportowcom mogą włączyć się również zwykli ludzie?
Oczywiście, każda pomoc się liczy! Nawet obecność, czy życzliwy gest. Przykładowo, nasz przyjaciel, artysta Sylwek Szweda ostatnio przywiózł dziewczynce gitarę i organizuje nam ogniska przy których gra i śpiewa również ukraińskie piosenki. Kosztów związanych z ośrodkiem mamy w ciągu miesiąca bardzo dużo. Czasami też chodzi o zwykłe sprawienie przyjemności tym dzieciom. Bo my czujemy się już jak rodzina. Spędzamy wspólnie święta, sylwestra, urodziny czy inne uroczystości, wychodzimy na koncerty i festyny. Ja pokazuję im nasze tradycje, oni pokazują mi swoje. Na Wielkanoc byli ze mną w bazylice ze święconką. U nich święta są obchodzone tydzień później, więc zaprosili mnie do siebie, przygotowali swoje potrawy. Zżyliśmy się i przeżyliśmy mnóstwo wspólnych chwil, przez co wydaje się, że ten rok trwa już 10 lat! Jeżeli jestem w stanie zaprosić dzieci na Stadion Śląski, zorganizować im wycieczkę, to po prostu to robię. Oczywiście nic nie zastąpi im domu i rodziny, ale staramy się, jak możemy, żeby czuli się u nas komfortowo.
Jestem z nich dumna, bo taka grupa nie trafia się często. To dobra, mądra i zdyscyplinowana młodzież. Przez cały ten okres nie zdarzyła się ani jedna sytuacja, na którą mogłabym być zła. To ułożone dzieci, w których widać ten duch sportowca. Mają dyżury sprzątania i gotowania, wzajemnie sobie pomagają. Ja sama czuję się przez nich doceniona, a to naprawdę miłe!
Który moment tej niemal półtorarocznej pomocy wspomina pani najlepiej?
Dużo było takich momentów, bo wiele razem przeżyliśmy. Pamiętam, jak ci młodzi ludzie uczestniczyli w Silesia Maraton, brali udział w Biegu Bohaterów. Prezes Bohdan Witwicki dał im koszulki, dzięki czemu mogli wystąpić w swoich barwach. Ja sama mogłam wręczyć im na mecie medale za uczestnictwo. Ponieważ bieg miał tylko 4 km, kiedy dotarłam, zawodnicy już byli na mecie. Wtedy okazało się, że ukraińscy zawodnicy zajęli pierwsze miejsca. To było bardzo miłe przeżycie.
Robiłam też dla nich festiwal w górach, zaprosiłam gwiazdę z Ukrainy, która zagrała dla nich koncert. Mogłabym opowiedzieć o wielu takich chwilach.
Sportowcy sprawiali mi też czasami niespodzianki. Gdy moja córeczka miała urodziny, to urządzili jej świetne przyjęcie. Sama dostałam na moje 40 urodziny piękny prezent w postaci obrazu z ich odciskami palców i dłoni trenerów. To było wzruszające.
Nasi podopieczni są wdzięczni za pomoc, choć nie uważam, że powinni być. To normalne, każdy powinien pomagać.
Co sprawia, że ludzie sportu z tak dużym zaangażowaniem włączają się w pomoc osobom, które z powodu wojny musiały uciekać z Ukrainy?
Myślę, że to sportowa solidarność. Jeżeli ktoś jest zaangażowany w sport, interesuje się nim czy go trenuje, to pomaganie przychodzi mu naturalnie. Najważniejsze jest to, żeby duch sportu nie umarł w młodzieży, żeby mogła dalej trenować.
Wrócę jeszcze do początku pomocy. Pierwszy transport był stresujący. Młodzi ludzie przez ponad 17 godzin jechali z Charkowa i okolic, czyli najbardziej objętych wojną rejonów. Bardzo się o nich baliśmy, bo właśnie wtedy wywożono dzieci i młodzież, w szczególności sportowców, do Rosji. To była karkołomna podróż i okropne doświadczenie. Sześć razy musieli się zatrzymać przez bombardowania, okna w autobusie zasłonięto, żeby nie było widać, że w środku są dzieci. Podróżowali w potężnym stresie. Ale sportowa solidarność i chęć przetrwania, zawziętość, by dalej trenować, zwyciężyły. Bo gdy sportowiec nie trenuje, niczego nie osiągnie. Niekiedy wystarczy parę tygodni bez treningów, by forma zaczęła szybko spadać. Mamy u nas w grupie mistrza Europy w biegu na 1000 metrów, Romana Romanenko, który w czerwcu pojechał do Francji na mistrzostwa. Przeniósł się do nas, bo tutaj czuje się jak w domu. Jest tu także trenerka Viktoriia Kiliarska, wiceprezes związku lekkoatletyki w Mikolajewie oraz trenerka Viktoriia Tambovtseva. Osoby na takich stanowiskach muszą być tam, w Ukrainie, z racji pełnionej funkcji, a gdy przyjeżdżają do nas, zaczynają od zera. To dla nich frustrujące.
Życzyłabym sobie końca tej wojny, żebym mogła wysłać te dzieciaki do domu i by historia skończyła się szczęśliwie. Na razie jednak nie widać końca i to jest najbardziej przygnębiające.
Póki będę mogła i siły nie opuszczą nadal będę pomagać młodym sportowcom. Obecnie oczekujemy na kolejną grupę sportowców.