Rozmowa z Daniło Mocherniukiem, sztangistą z Ukrainy
Spodziewałeś się, że wojna rzeczywiście wybuchnie?
Wcześniej pojawiały się głosy, że Rosja wkrótce na nas napadnie. Ale dwa lata wcześniej ich żołnierze też byli blisko ukraińskiej granicy i nie zaatakowali. Myśleliśmy, że teraz będzie podobnie: postoją, pogadają i nic złego z tego nie wyniknie. Trochę się baliśmy, jednak nikt nie myślał na poważnie o tym, że wybuchnie wojna. Więc kiedy naprawdę się zaczęła, było to dla wszystkich wielkim zaskoczeniem.
Twoja rodzina nie zdecydowała się na wyjazd.
Rodzice są wykładowcami, pracują na uniwersytecie. Gdyby wyjechali, musieliby zaczynać całe życie od nowa. Dziadkowie są starzy, nie chcą nigdzie wyjeżdżać. Mama z tatą zostali, żeby się nimi opiekować. Żyją z dala od wojennych działań. Nasze miasteczko jest małe, nie interesuje Rosjan, dlatego w nie nie strzelają. Na zachodzie obchodzą ich tylko strategiczne cele: lotniska, elektrownie, obiekty wojskowe. Poza tym, że w moim miasteczku przez większość dnia brakuje światła, to nie ma tam spadających rakiet, aktywnej wojny. Jakoś można żyć. Ale nie wiem, jak żyją ludzie na wschodzie. Pomagałem kobiecie z Zaporoża, która uciekała przez Polskę do Kanady. Mówiła, że miasto jest ostrzeliwane przez cały czas. Każdego dnia na ich domy spadają bomby.
W Polsce otrzymałeś możliwość kontynuowania treningów.
Jestem bardzo wdzięczny Polakom za ich postawę i pomoc dla mojego narodu. Ze wszystkich krajów, które popierają Ukrainę, Polacy to nasi najwięksi sprzymierzeńcy. Będziemy o tym pamiętać do końca życia. Czuję to wsparcie na każdym kroku. Podnoszę ciężary po to, żeby wszyscy widzieli, że w moim kraju są mocni sportowcy, którzy mimo wojny dobrze sobie radzą.
Sport nadal jest w twoim życiu ważny?
Nawet kiedy skończę karierę, będę podnosił ciężary, choćby po to, żeby utrzymać dobrą formę. To część mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Miałem 13 lat, kiedy pierwszy raz poszedłem na siłownię. Robiłem szybki progres, startowałem w zawodach. W wieku 16 lat zostałem mistrzem Ukrainy w kategorii wiekowej do lat 17. Dostałem się do drużyny narodowej. Trenowałem ciężko, dziewięć razy w tygodniu po dwie godziny podnoszenia ciężarów, do tego codziennie rano biegałem, trzy razy w tygodniu grałem w piłkę nożną, robiłem ćwiczenia ogólnorozwojowe.
W pewnym momencie moja kariera trochę zwolniła. Nabawiłem się kontuzji. Zacząłem studia informatyczne na uniwersytecie. Ale wróciłem do sportu. Miałem więcej czasu, dobrą pracę, mogłem pozwolić sobie na to, żeby znowu trenować. Kilka razy byłem nawet na zawodach w Polsce. W 2019 r. wygrałem międzynarodowy turniej juniorów w Hrubieszowie. W 2020 r. odbył się memoriał Waldemara Malaka. Tam akurat nie poszło mi najlepiej, byłem drugi od końca. Przez kontuzję nie mogłem pokazać, na co mnie stać. Za to w 2021 r. na wszystkich mistrzostwach Ukrainy zajmowałem wysokie miejsca.
A jak to się stało, że 13-latek zaczął podnosić ciężary?
Tata też był sztangistą. Kiedy zacząłem trenować, on już zakończył karierę, ale oglądałem wszystkie mistrzostwa świata, byłem zafascynowany tym sportem. W domu mieliśmy sprzęt do ćwiczeń: stare sztangi taty, więc trenowałem. Któregoś dnia przez przypadek wybiłem okno. Podnoszenie ciężarów to rwanie i podrzut, podczas którego trzeba podnieść sztangę nad głowę. To taki moment, że można stracić równowagę. I mnie się to przydarzyło: zachwiałem się – i po szybie. Po tej przygodzie tata powiedział: „Koniec trenowania w domu, proszę iść do klubu, na siłownię”. Mama nie miała nic przeciwko podnoszeniu ciężarów. Za to dziadkowie byli mocno zaniepokojeni. Bali się, że przez to nie urosnę. Przez jakiś czas chodziłem na zapasy. Ale jako sztangista robiłem szybsze postępy i to mi się podobało. W tym sporcie główny rywal to ty sam. No i postęp widać od razu, gołym okiem. Gdy zakładasz na sztangę pięć kilogramów więcej, to wiesz, że robisz progres. A to jest mobilizujące.
W tej chwili treningi w Ukrainie są chyba niemożliwe?
Przez wojnę drużyna narodowa ma z tym spore problemy. Kiedy jeszcze do niej należałem i przygotowywaliśmy się do zawodów, trenowaliśmy w różnych miastach. W Skadowsku była świetna baza sportowa, podobnie w Czernihowie, niedaleko Kijowa – jedna z najlepszych w Ukrainie. Jeździliśmy z reprezentacją po całym kraju i startowaliśmy w zawodach. Boli mnie to, że w miastach, w których kiedyś dobrze się żyło, teraz stacjonują rosyjscy żołnierze. Wielu z tych miast już nie ma, zostały kompletnie zniszczone. W 2021 r. byłem na zawodach w Bachmucie w obwodzie donieckim. Pamiętam remonty ulic, ludzi chodzących po parku. Widać było, że są zmęczeni wojną trwającą tam od 2014 r., ale powoli wracają do normalnego życia, miasto się odbudowuje. Powstała nawet piękna baza treningowa. Wystarczył rok – i nic nie zostało z tego miasta.
Ukraina dobrze sobie radzi. Chyba nikt się nie spodziewał, że będzie tak dzielnie walczyła.
Nie mamy innego wyjścia, jak dawać odpór Rosjanom. Teraz nie możemy odpuścić. Myślę, że wojna jeszcze długo potrwa. Ale w końcu musimy ją wygrać. Dużo przekazuję na potrzeby naszej armii. Rosja mówi, że chce pokoju. Jednak już w 2014 r. była wojna, pokój, a później Rosja znowu zaatakowała. Teraz też by tak było: pokój przez rok czy dwa, a potem Rosja ponownie wytoczyłaby działa. Muszą przegrać, bo inaczej to się nigdy nie skończy. Zbyt wielu moich rodaków zginęło już w tej wojnie.
Straciłeś kogoś bliskiego?
Mój nauczyciel matematyki poszedł na front i zginął. Nie był zawodowym żołnierzem, po prostu pierwszego dnia wojny zapisał się do armii. Walczył przez pół roku, bronił Bachmutu. Miał 38 lat, zostawił żonę i dwójkę małych dzieci. Mieszkał cztery domy ode mnie. Był mi bliski i jego śmierć mocno mnie uderzyła. Bardzo mi pomagał, kiedy byłem dzieckiem. Dzięki niemu mogę dziś pracować w firmie informatycznej, bo matematyka jest podobna do programowania. Był sportowcem, biegał w maratonach, grał w piłkę nożną, angażował się w różne działania na rzecz miasta. Kiedy byłem już na uniwersytecie, został dyrektorem wydziału edukacji. Nie znałem drugiego takiego człowieka.