Rozmowa z Natalią Safroniuk, 18-letnią kolarką szosową z Ukrainy
Kiedy tak naprawdę poczułaś strach przed wojną?
Wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam nad głową wojskowy samolot. Przeżyłam atak paniki. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Moje ciało było jak sparaliżowane, nie byłam w stanie zrobić kroku. Brakowało mi powietrza, nie potrafiłam złapać tchu.
Czy ten strach – podczas alarmów bombowych, nalotów, ucieczek do schronu – da się oswoić?
Po jakimś czasie stało się to dla mnie czymś normalnym. Okazuje się, że człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Do największych okropności, nawet do wojny… Najgorsze były alarmy w nocy. Śpisz – i nagle musisz szybko biec do schronu. W pierwszej chwili nie wiesz, co się dzieje, bo jesteś zaspany. Miałam przygotowany plecak z jedzeniem: jakieś konserwy, tuńczyk, coś, co się nie psuje, do tego ciepłe ubrania, bo była zima, dokumenty, latarka, powerbank. Same praktyczne rzeczy. Takie plecaki miała cała moja rodzina: siostra, rodzice. Leżały w jednym miejscu. Kiedy rozlegał się dźwięk alarmu, chwytaliśmy je i biegliśmy do schronu. Mieszkałam w wielopiętrowym bloku, sąsiedzi się znają. W czasie zagrożenia wszyscy razem schodzili do piwnicy. Co się robi w schronie? Nic. Siedzi się. Czeka.
Jak dowiedziałaś się o wojnie?
Byłam na zgrupowaniu w górach, niedaleko Lwowa. Zwykły dzień: rano ciężki trening, potem odpoczynek, drugi trening. Już wtedy mówiło się o tym, że wkrótce wybuchnie wojna. Ale chyba tak naprawdę nikt nie wierzył, że do tego dojdzie. Mamy XXI wiek, jaka tu może być wojna? Przecież świat wie, jakie ona niesie ze sobą konsekwencje. Wielu Ukraińców śledziło poczynania Putina. Tamtej nocy prezydent Rosji wygłosił przemówienie do obywateli, mówił o rozpoczęciu operacji specjalnej. Mocno mnie to przestraszyło. Nas wszystkich. Rozmawialiśmy z trenerem i dziewczynami o tej sytuacji. Położyłam się spać z niepokojem. Rano przeczytałam w internecie, że Rosja na nas napadła. Wszystko działo się bardzo szybko. Zadzwonili rodzice. Musieli zejść do schronu, bo na nasze miasto Chmielnicki spadały bomby, trwało ostrzeliwanie, były wybuchy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu i być już z nimi. Chwilę później stałam na ulicy w swoim miasteczku, a nad moją głową latały wojskowe samoloty. Pomyślałam wtedy, że już po wszystkim. Koniec z kolarstwem.
Jak zaczęła się twoja przygoda z tym sportem?
Pierwszy raz poszłam na trening w piątej klasie szkoły podstawowej. Koleżanka trenowała kolarstwo, więc ja też postanowiłam spróbować, zobaczyć, jak to jest. I bardzo mi się spodobało. Nie myślałam wówczas, że to pójdzie w profesjonalną stronę. Gdy przyszłam do klubu, nie umiałam nawet jeździć na rowerze. Ale trenowałam systematycznie i krok po kroku robiłam postępy. Swój pierwszy rower dostałam od trenera. Był w żółtym kolorze. Kolejne rowery również dostawałam od klubu. Zaczęłam startować w różnych wyścigach: wojewódzkich, krajowych. W 2020 r. wygrałam mistrzostwa Ukrainy i trafiłam do reprezentacji narodowej. Miałam wtedy 16 lat. Na zawodach międzynarodowych w Turcji zajęłam 10. miejsce. Trenowałam ciężko, każdego dnia po cztery, pięć godzin. Sportowe życie zawsze tak wygląda, że na nic innego nie ma się czasu.
Co ci się spodobało w kolarstwie?
To ciekawa dyscyplina. Jeździłam trochę na MTB. To niebezpieczna konkurencja, jest dużo urazów, często zdarzają się kontuzje. Spróbowałam, ale ostatecznie zdecydowałam się na kolarstwo szosowe. Żeby dobrze jeździć na rowerze, trzeba być ogólnie sprawnym: biegać, pływać, mieć siłę i wydolność. Na szosie rozwija się ogromne prędkości. A ja bardzo lubię adrenalinę, emocje, wszystkie te starty, zakręty, finisze. Cały czas jest napięcie, jest rywalizacja. Rodzice nie są sportowcami, ale to, co mnie fascynuje, im również się podoba. Zawsze mi kibicują, dopingują mnie, wspierają w moich pomysłach.
Rozstanie z nimi musiało być dla ciebie trudne.
Bardzo nie chciałam wyjeżdżać z domu, ale nie miałam wyboru. Mimo wojny chciałam nadal robić to, co kocham najbardziej: trenować kolarstwo. Sport to całe moje życie. Chciałam wejść na wyższy poziom, dołączyć do światowej czołówki kolarzy. Chyba każdy sportowiec marzy o tym, żeby wygrać międzynarodowe zawody, zostać mistrzem świata, zdobywać medale. W Ukrainie nie było to już możliwe. Od kiedy zaczęła się wojna, żyłam w ciągłym strachu, nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie myślałam o treningach. W kraju było niebezpiecznie, drogi zostały zaminowane. Przyszła propozycja wyjazdu do Polski. Dowiedziałam się od trenera, że w Toruniu jest ekipa, do której mogę dołączyć. To się działo bardzo szybko. Miałam jedną noc na to, żeby podjąć decyzję, przemyśleć wszystko, spakować się. Rodzice powiedzieli: „Nie myśl, tylko jedź”. Bali się o mnie. Chcieli, żebym przynajmniej ja była bezpieczna. Rano byłam już w drodze do Polski. Wzięłam jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.
W jednej chwili musiałaś zostawić za sobą całe dotychczasowe życie.
Wyjeżdżając, myślałam o tym, że mogę nie mieć do czego wracać. Że kiedy wojna się skończy, mojego domu może już nie być. Później przez całą drogę zastanawiałam się, jak poradzę sobie w obcym kraju. Bałam się rozłąki z bliskimi, tego, że będę tęsknić za rodzicami. Mama pracuje w aptece, tata w firmie spożywczej. Nie mógł i nie chciał wyjeżdżać. Chciał pilnować domu, a w razie konieczności bronić swojego kraju. Mama postanowiła, że z nim zostanie. Martwiłam się o ich bezpieczeństwo. Wszystko to mnie przerażało.
Mam młodszą siostrę. Ona też jest sportsmenką, trenuje kajakarstwo. Wyjechała na Węgry, do Budapesztu, ale niedawno wróciła do Ukrainy. Ma 16 lat, trudno jej było odnaleźć się w obcym kraju, bez rodziców, mocno tęskniła. Ja również tęsknię. Dzwonimy do siebie każdego dnia. Rozmawiamy o tym, co u nich, rodzice opowiadają, jak minął im dzień. Mama odwiedziła mnie w Polsce. Był taki moment, że nie mogłam wytrzymać z tęsknoty. Chciałam ją zobaczyć, przytulić się. Nikt nie zastąpi mamy. Bardzo mi pomogło to, że u mnie była.
Pamiętasz samą podróż do Polski?
Mieszkałam w zachodniej Ukrainie, wtedy jeszcze panował tam względny spokój i podróż nie stanowiła zagrożenia. Mój ukraiński trener podwiózł mnie do granicy, tam odebrał mnie polski trener. To były pierwsze dni wojny, na przejściach długie kolejki, mroźno. Ale ludzie pomagali i jakoś udało się dostać do Polski.
Trafiłaś do klubu Pacific w Toruniu. Jak przyjęła cię kolarska ekipa?
Jestem bardzo wdzięczna dziewczynom z Polski, bo we wszystkim mi pomagały, okazywały wsparcie. Nauczyły mnie wielu nowych rzeczy, jeśli chodzi o kolarstwo. Dobrze się wśród nich poczułam. Jak młodsza siostra. Pomogły mi się odnaleźć w obcym mieście, pokazały ciekawe miejsca, podpowiedziały, gdzie pójść, jak miło spędzić czas. Zawsze mogłam na nie liczyć, poprosić o pomoc. Polacy bardzo dużo zrobili dla Ukraińców. Jestem im wdzięczna, bo nie spodziewałam się aż takiego wsparcia. Czuję, że są nam życzliwi.
W Toruniu razem ze mną trenowały trzy kolarki z Ukrainy, ale zmieniły klub, przeniosły się do zespołu bliżej granicy. Byłyśmy razem przez pięć miesięcy, zaprzyjaźniłyśmy się. Wtedy jeszcze nie znałam języka polskiego, a z nimi mogłam porozmawiać po ukraińsku. Wzajemnie się pocieszałyśmy. Było mi łatwiej.
Jak wygląda twoje życie w Polsce?
Studiuję kulturę fizyczną na ukraińskim uniwersytecie, mam możliwość nauki zdalnej. Codziennie mam treningi kolarskie: jazda na rowerze, bieganie, siłownia, pływanie. W sierpniu byłam w Portugalii na mistrzostwach Europy, a we wrześniu w Australii na mistrzostwach świata. Codziennie robię krok w przód, widzę postępy. Niełatwo skupić się na treningu, kiedy wiem, że w ojczyźnie rozpętało się piekło, ale ćwicząc, choć na chwilę mogę oderwać się od tego koszmaru. Dużo też rozmawiam z trenerem – to mi pomaga, uspokaja mnie. I jakoś daję sobie radę.
Fizyczna praca sprawia, że nie myśli się tak dużo o innych sprawach. Jednak to są tylko momenty. Nie da się wyrzucić z głowy świadomości, że w twoim kraju giną ludzie. Ciężko trenuję, bo chcę godnie reprezentować Ukrainę. To jeden z moich głównych celów: żeby ludzie nie zapominali, żebyśmy byli widoczni. Chcę pokazywać, że sportowcy z Ukrainy mimo trudnych warunków rozwijają się i zdobywają medale. A moim rodakom chcę dodać otuchy.
Myślisz o tym, żeby tu zostać?
W Polsce dobrze się czuję, ale w domu zawsze jest najlepiej. Nawet gdy nie ma światła, wody, ogrzewania, to i tak chciałabym tam być. Niestety nie zawsze wszystko układa się tak, jak się tego chce. Na razie zostaję w Polsce i trenuję. W Ukrainie z każdym dniem jest coraz gorzej. Działają sklepy, firmy, różne instytucje, jednak sytuacja nadal jest niebezpieczna. Codziennie wyją syreny ostrzegające przed nalotami bombowymi i ludzie schodzą do schronów. Rodzice mówią, żeby nie ryzykować i nie przyjeżdżać. Nie miałabym też możliwości trenowania i rozwijania się, a regularne treningi są bardzo ważne dla sportowca. Chcę, żeby Ukraina wygrała wojnę. Tylko na tym mi teraz zależy. Ale wiem, że to się szybko nie stanie.
Często wracasz myślami do domu?
Kilka razy dziennie oglądam w telefonie zdjęcia mojego dawnego życia. Wspominam miasto, w którym mieszkałam. Jest tam taki ładny skwer, na który często chodziliśmy z rodzicami na spacery albo jeździliśmy rowerami. Mamy domek za miastem, działkę, gdzie jeździliśmy w weekendy. Latem pływaliśmy w niewielkim jeziorku. Z siostrą jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, zawsze miałyśmy świetny kontakt, chodziłyśmy razem na zakupy, do kina. Tęsknię za babcią i za jej barszczem ukraińskim, najlepszym na świecie. Brakuje mi jej pierogów z mięsem, pysznego makowca. Chciałabym pojechać do Ukrainy i jak dawniej zasiąść z całą rodziną do stołu. Najbardziej brakuje mi tych drobnych rzeczy. Normalności.
Wojna cię zmieniła?
Musiałam szybciej dorosnąć. Zostałam sama i ze wszystkim muszę radzić sobie bez pomocy rodziców. Przed wybuchem wojny byłam tak naprawdę dzieckiem. Przejmowałam się tym, czym martwi się każda nastolatka. Sport, szkoła, koleżanki – to było moje życie. Dziś boję się o życie rodziców. Są bezpieczni, ale bez światła, wody. Poza tym nigdy nie wiadomo, co się stanie. Rosjanie cały czas atakują, zrzucają bomby. Niszczą przede wszystkim elektrownie, wodociągi, jednak w domy cywilnych mieszkańców rakiety też trafiają.
Czy jest coś, co pomaga ci przetrwać trudne momenty?
Pomaga mi, gdy dzwonię do rodziców i odbierają. Bo to znaczy, że żyją.