Rozmowa ze Sławomirem Pliszką, prezesem KS „Olimpia” Lublin
Co pan poczuł 24 lutego 2022 r.?
O brutalnej inwazji dowiedziałem się z przekazów medialnych. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego może się dziać w XXI w. Byłem przerażony, bałem się, że wojna niebawem dotknie również nas. Już po dwóch–trzech dniach zacząłem odbierać telefony z Ukrainy z pytaniem o możliwości treningowe. Wielu ukraińskich sportowców, zmuszonych do ucieczki z ojczyzny, chciało właśnie na arenach sportowych zmagań pokazać, że ich ojczyzna walczy, trwa i nigdy się nie podda. Najwięcej takich zapytań otrzymaliśmy na przełomie maja i czerwca. Dotyczyło to nie tylko KS Olimpia Lublin, lecz wszystkich lubelskich klubów. Z otwartymi sercami przyjęliśmy ukraińskich sportowców, którzy z powodu wojny nie mogli trenować w swoim kraju.
Kto zwracał się o pomoc?
Na początku wojny skontaktowali się ze mną m.in. rodzice bardzo młodej, bo 11-letniej zawodniczki specjalizującej się w skokach do wody. Pytali, czy mogłaby u nas trenować, ponieważ cała rodzina musiała uciekać z Ukrainy. Zdecydowałem wtedy, że umożliwimy jej trenowanie. Parę dni później organy samorządowe – władze sportowe przy Urzędzie Miasta Lublin – postanowiły przyjmować wszystkich ukraińskich zawodników, którzy chcieliby trenować w lubelskich klubach. Skontaktowałem się więc z Otylią Jędrzejczak, prezesem Polskiego Związku Pływackiego, z pytaniem, co możemy zrobić, żeby pomóc naszym gościom, ponieważ w Lublinie nie funkcjonowała już wtedy taka dyscyplina jak skoki do wody. Pani prezes w pierwszych dniach marca umożliwiła mi kontakt z jednym z klubów w Pałacu Kultury i Nauki i po krótkich rozmowach udało się zorganizować ukraińskiej zawodniczce treningi. Niedługo potem wyjechała do Francji.
Czy przed wybuchem wojny Olimpia miała ukraińskich zawodników?
Tak, wcześniej trenowało u mnie dwóch Ukraińców mieszkających w Lublinie. W 2020 r. do klubu trafił pochodzący z Winnicy syn mistrza Europy z czasów ZSRS, był to Viktor Khnykin, syn Pavlo Khnykina, czterokrotnego olimpijczyka, srebrnego medalisty olimpijskiego ze sztafety 4 x 100 m stylem dowolnym i 4 x 100 m stylem zmiennym z Igrzysk Olimpijskich (Barcelona 1992). Startował tam już jako reprezentant Wspólnoty Niepodległych Państw, po rozpadzie ZSRS, pływał m.in. ze słynnym Aleksandrem Popowem. Przyjechał tu na studia, trafił na nasze treningi i bardzo mu się spodobało. Niestety pływał u mnie krótko, ponieważ wtedy obcokrajowcy nie mieli możliwości trenowania i współzawodniczenia w ramach polskich klubów. Zaangażował się jednak w struktury akademickie i podjął treningi w lubelskim AZS, gdzie pływa do dzisiaj.
To dzięki niemu trafiły do mnie zawodniczki, które obecnie pływają w Olimpii – znali się właśnie z klubu w Winnicy. Ich losy były oczywiście skomplikowane: zaraz po wybuchu wojny, na przełomie marca i kwietnia, wyjechały z Ukrainy, jedna do Mołdawii, druga do Rumunii. Tam spędziły około dwóch miesięcy. Młodzi ukraińscy zawodnicy emigrowali do różnych krajów Europy, ale chcieli trenować jak najbliżej domu, bo dzięki temu rodzice, którzy zostali w ojczyźnie, mogli ich odwiedzać. W czerwcu 2022 r. nawiązałem z tymi dziewczynami pierwszy kontakt telefoniczny, przyjechały do nas w lipcu, a w sierpniu podjęliśmy decyzję o przyjęciu ich do klubu. Udało mi się załatwić im możliwość nauki w Akademickim Liceum Mistrzostwa Sportowego w Lublinie, gdzie pracuję jako trener, i najlepszą w mieście bursę. W tej szkole uczyła się też moja podopieczna olimpijka z Tokio – Laura Bernat, zaledwie o dwa lata starsza, więc od września mogły razem rozpocząć treningi.
W październiku dojechał do nas kolejny zawodnik z Winnicy, potem dołączyła jeszcze jedna zawodniczka, która studiuje w Lublinie. Cała czwórka pochodzi z jednego miasta i z jednego klubu. Jestem dumny, że udało nam się zapewnić im możliwości treningowe i na zawodach mogą reprezentować Olimpię Lublin.
Jakie są osiągnięcia tych zawodników?
Piętnastoletnia Yevheniia Stukova obecnie zajmuje pierwsze miejsce w polskim rankingu na dystansie 100 m stylem dowolnym w swojej kategorii wiekowej. Niestety, zgodnie z rozporządzeniem Polskiego Związku Pływackiego obcokrajowcy mogą startować, ale jedynie na poziomie kwalifikacji w krajowym championacie. Podczas zimowych mistrzostw Polski w Olsztynie Stukova mimo, iż zajęła podczas eliminacji w różnych konkurencjach kilkukrotnie miejsca od pierwszego do czwartego, to w finale już nie mogła wziąć udziału. Starty ukraińskich zawodników mają więc charakter kontrolny, bo nie idą za nimi ani medale, ani nawet dyplomy czy splendor. Na razie nie stworzono otwartej formuły mistrzostw Polski, która pozwoliłaby na udział obcokrajowców. Niedawno w Lublinie odbyły się zawody Grand Prix Polski, będące między innymi kwalifikacjami do międzypaństwowych mityngów pływackich dla polskich i ukraińskich zawodników. Mimo, że Stukova ma pierwsze miejsce w rankingu, nie została powołana do reprezentacji kraju. Mogłaby natomiast startować jako reprezentantka Ukrainy – ale to już zależy od ukraińskiego związku pływackiego. Pozostała dwójka zawodników Dmytro Turchak i Anastasiia Rykhlinska plasują się w drugiej dziesiątce rankingu polskiego w kilku konkurencjach wśród juniorów.
Jaką rolę w pomocy ukraińskim zawodnikom odegrał sam Lublin?
Nasze miasto znajduje się blisko granicy z Ukrainą, w ciągu trzech godzin można stąd dojechać do Lwowa. To na pewno jeden z czynników sprawiających, że Lublin jest ważnym centrum pomocy dla Ukrainy i uciekających przed wojną ludzi. Kiedy tylko Rosja napadła na Ukrainę, mieszkańcy naszego miasta, w tym całe środowisko sportowe, gremialnie ruszyli z pomocą. Sam od początku spontanicznie włączyłem się w działania pomocowe: organizowałem transport na granicę prowiantu, ubrań, przewoziłem stamtąd ludzi do Lublina, pomagałem w załatwieniu hoteli i zakwaterowania dla nich. Kiedy jeździłem na taksówce, woziłem za darmo osoby, które uciekły z Ukrainy. Podczas wszystkich tych działań spotkałem się z wielką wdzięcznością.
Ze względu na moją działalność sportową mam szerokie kontakty w całej Polce, więc zarówno angażowałem ludzi w działania, jak i odbierałem telefony z prośbą o konkretną pomoc: odebranie kogoś z granicy, zorganizowanie transportu, noclegu, ubrań, żywności… Na początku to była przecież spontaniczna akcja wszystkich Polaków. Ludzie się nie zastanawiali, tylko działali. My, Polacy, tacy jesteśmy – kiedy widzimy kogoś w potrzebie, to bez zbędnych pytań mu pomagamy. Po jakimś czasie miasto Lublin zaczęło organizować i koordynować te działania. Sportowcom z Ukrainy, którzy trafili do naszego miasta, bardzo pomógł też UNICEF, przekazując za pośrednictwem władz Gminy Lublin środki finansowe na zakup sprzętu. Wcześniej sam zapewniłem im niezbędny ekwipunek, bo przecież nie mieli nic. Zostały zakupione stroje sportowe treningowe i startowe, sprzęt do trenowania, taki jak łapki, płetwy czy deski. Swoje drzwi szeroko otwarły również lubelskie szkoły, które bez żadnych specjalnych warunków przyjęły do siebie ukraińskich uczniów i postarały się zapewnić im jak najlepsze możliwe warunki do nauki. W bursach od razu wygospodarowano miejsce dla tych dzieciaków. Z otwartym sercem i przychylnością spotykaliśmy się na każdym kroku.
A czy przed 24 lutego miał pan kontakt z ukraińskimi związkami sportowymi?
Od 2003 r. przez wiele lat aż do dzisiaj pracuję z niesłyszącymi zawodnikami, jeździłem z nimi na mistrzostwa świata i inne zawody, więc miałem kontakty z ukraińskimi sportowcami oraz trenerami. Będąc kilkukrotnie we Francji na zawodach spotykałem się m.in. z mistrzem i rekordzistą świata i Europy Olegiem Lisogorem. Mieliśmy okazję się poznać i porozmawiać. Natomiast z samym ukraińskim związkiem pływackim nie miałem żadnych relacji.
W mojej pracy nic się nie zmieniło: wciąż pomagam sąsiadom zza wschodniej granicy. Wcześniej trenowali u mnie Białorusini, którzy uciekli przed reżimem Łukaszenki. Zawsze podziwiałem zawodników z Białorusi i Ukrainy za rzetelność, sumienność i systematyczność. To niezwykle zaangażowani i wzorowi sportowcy.
Mam bardzo dobry kontakt z rodzicami jednej zawodniczki spośród trojga, którzy aktualnie u mnie trenują i uczą się w naszej szkole. Często przyjeżdżają do Lublina, organizują pomoc dla Ukrainy w postaci samochodów dla wojska. Podjąłem decyzję, żeby zostać opiekunem prawnym pozostałej dwójki. Otoczyłem je opieką, zadbałem o lekarzy, szkołę i inne kwestie, którymi trzeba było się zająć. W ten sposób pomagam im przetrwać ten trudny czas.
Z czego wynika taka otwartość polskiego środowiska sportowego na pomoc Ukrainie? Zaangażowało się w nią wiele grup i środowisk, lecz to sportowcy stoją na czele tego maratonu solidarności.
Myślę, że to w dużej mierze kwestia naszej mentalności. My, Polacy, nie tylko sportowcy, wyznajemy zasadę: gość w dom, Bóg w dom. Tak zostaliśmy wychowani. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to udzielamy jej, bez względu na jego narodowość, wyznanie, pochodzenie. Robimy to zupełnie bezinteresownie – słowo „dziękuję” jest wystarczającym wynagrodzeniem.
2 marca razem z delegacją ukraińskich zawodników był pan w Belwederze na uroczystym wernisażu wystawy „Maraton solidarności. Polski sport dla Ukrainy” z udziałem Prezydenta RP Andrzeja Dudy.
Moi podopieczni byli pod ogromnym wrażeniem tej wizyty, czuli się zaszczyceni możliwością spotkania głowy naszego państwa. Ukraińscy sportowcy i ich rodziny są niezmiernie wdzięczni działaczom, organizatorom i politykom za to, że znaleźli u nas schronienie i mogą czuć się bezpiecznie. To było tym większe wyróżnienie, że byliśmy na tej wystawie jedynymi reprezentantami sportu pływackiego. Moi zawodnicy mieli okazję w imieniu wszystkich sportowców osobiście podziękować samemu Prezydentowi Rzeczypospolitej, a także ambasadorowi Ukrainy w Polsce za okazałą pomoc. Sama wystawa wzruszyła ich niezmiernie i wywołała niepopisane emocje, które jeszcze nie opadły. Ciągle jesteśmy zachwyceni!