Rozmowa z Agnieszką Monetą-Bazelak, nauczycielką wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 5 w Wyszkowie
Jak społeczność Wyszkowa i szkoły, w której pani uczy, zareagowała na wiadomość o ataku Rosji na Ukrainę?
Pierwszą reakcją, podobnie jak u ludzi na całym świecie, były panika i strach. Bardzo baliśmy się tego, jak rozwinie się sytuacja. Fala osób uciekających z Ukrainy szybko dotarła do naszego miasta: ukraińscy uczniowie zaczęli pojawiać się w naszej szkole już po dwóch tygodniach, w pierwszej połowie marca 2022 r. Wywołało to wielkie poruszenie, ludzie oddolnie się skrzykiwali i organizowali pomoc. Ja sama pierwszy raz spotkałam się z ukraińskimi dziećmi na lekcji. Pewnego dnia dostałam informację z sekretariatu, że dzisiaj do klasy ósmej dołączą dwie uczennice, które w Wyszkowie znalazły schronienie przed wojną. Nikt nie przygotował nas ani mentalnie, ani językowo – nie było nawet na to czasu. Większość nauczycieli nie znała nawet jednego słowa w języku ukraińskim, a dołączające do nas dzieciaki nie znały polskiego. To było ogromne wyzwanie i na początku nie miałam pewności, że mu podołamy. Na szczęście ukraiński i polski są trochę podobne i dzięki temu, a także dzięki mowie ciała i kontekstowi, wzajemnie domyślaliśmy się, co chcemy sobie powiedzieć. Jako nauczycielka WF byłam i tak w dużo lepszej sytuacji niż pedagodzy prowadzący matematykę czy inne przedmioty. Na lekcjach wychowania fizycznego główny język to ruch, emocje, tego nie trzeba jakoś szczególnie tłumaczyć; można powiedzieć, że ten język nie zna barier narodowościowych.
Na początku dzieciaki z Ukrainy były nieco wycofane i zagubione w tej trudnej sytuacji. Obawiałam się również, jak zareagują nasi polscy uczniowie, czy zachowają się adekwatnie do okoliczności. Obawy okazały się nieuzasadnione: czuję dumę ze społeczności naszej szkoły, bo przyjęła młodzież ukraińską niezwykle serdecznie, od razu włączyła ją do grup towarzyskich, które tworzą się w klasach i na korytarzach. Obserwowałam, jak w ruch idą słowniki instalowane na telefonach. To było naprawdę budujące.
Kiedy dowiedziała się pani o programie „Szkolny Klub Sportowy”?
Nasza szkoła prowadzi zajęcia SKS od dawna. Mniej więcej pod koniec wiosny doszła do nas informacja, że w ramach tego programu powstają dodatkowe grupy dla ukraińskich dzieciaków. Od razu pomyślałam: wchodzę w to! Uważałam, że to świetny sposób, żeby tym uczniom pomóc, właśnie poprzez zajęcia sportowe. Liczba uczniów z Ukrainy ciągle się zwiększała – najpierw jedna osoba w klasie, potem dwie, trzy… Obecnie w zasadzie nie ma grupy, w której nie byłoby przynajmniej jednego ucznia z Ukrainy. Ja sama jestem wychowawczynią klasy czwartej o profilu sportowym, w której uczy się dziewczynka z Ukrainy. Dzieciaki od razu chętnie i z radością zaangażowały się w Szkolny Klub Sportowy. Różnica pomiędzy normalnymi lekcjami a SKS jest taka, że na WF chodzą wszyscy uczniowie – ci, którzy chcą i lubią sport, i ci, którzy za nim nie przepadają. Na SKS są zaś wyłącznie uczniowie, którzy wyrażają się poprzez ruch. Robimy tam nieco fajniejsze rzeczy, niż przewiduje podstawa programowa, realizowana na normalnych lekcjach – mamy pełną dowolność i możemy ćwiczyć to, na co uczniowie mają ochotę. Ćwiczymy więc zarówno tańce, jak i wyścigi, urządzamy różne sportowe zabawy, którym towarzyszą śmiech i wygłupy. Dzięki tym zajęciom ukraińskie dzieciaki po prostu rozkwitają, nabierają pewności siebie i rozwijają znajomość języka polskiego. Teraz w ogóle nie muszę używać translatora, bo rozumiemy się bez przeszkód. To oczywiście zasługa nie tylko zajęć sportowych, lecz wszystkich lekcji i zaangażowania nauczycieli – również tych, którzy prowadzą zajęcia dodatkowe z języka polskiego dla ukraińskich uczniów – a także atmosfery i towarzystwa. Wiele czynników wpłynęło na to, że te dzieciaki wtopiły się w naszą szkolną społeczność. Integracja z pewnością przebiegła lepiej dzięki wspólnym działaniom, a w ramach sportu jest to o wiele prostsze, niż kiedy siedzi się w ławkach i słucha suchych faktów. Dlatego myślę, że SKS był niezwykle pożytecznym i potrzebnym projektem, i mam nadzieję, że będzie kontynuowany. Jednak bez względu na to we własnym zakresie prowadzimy dodatkowe zajęcia.
Czyli wspólny udział w zajęciach sportowych sprzyjał nawiązywaniu przyjaźni.
Zdecydowanie tak. Na SKS były radość, śmiech, zabawa, a kiedy są pozytywne emocje, to łatwiej pokonać istniejące bariery, nawiązać znajomości i przyjaźnie. Martwiłam się o to, jak ukraińskie dzieciaki odnajdą się w obcym kraju, wciąż przerażone ucieczką z ogarniętej wojną ojczyzny. Musimy pamiętać o tym, ile dzieje się w głowie człowieka, który dorasta, nastolatka. Ale sport miał tutaj ogromne znaczenie: ukraińskie dzieci zaczęły przychodzić na lekcje WF i coraz lepiej sobie radziły, odnosiły małe sukcesy w poszczególnych dyscyplinach. Obserwowałam, jak każda zbita piątka, np. za strzeloną bramkę, i uśmiechy kolegów mówią im: „oni mnie akceptują”. To musiało być niezwykłe wsparcie.
Dzieciaki w mniejszych miejscowościach, w mniejszych szkołach, miały łatwiejszą sytuację. Sama znam taki przypadek spod Wyszkowa: rodziny z Ukrainy znalazły zakwaterowanie mniej więcej w jednym miejscu, dzieci poszły do tej samej szkoły i w grupie na pewno było im łatwiej. U nas wyglądało to inaczej: rodziny pochodzące z różnych regionów Ukrainy zamieszkały w różnych miejscach. Do tego nasza szkoła jest ogromna: mamy ponad 800 uczniów i prawie 100 nauczycieli. Nawet polskie dzieci, które zaczynają tu naukę albo przenoszą się z innych placówek, są zagubione w tłumie i gwarze. To było dla ukraińskich uczniów bardzo trudne i podziwiałam ich, że potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Niemal na każdej lekcji chwaliłam również polskich uczniów za to, że tak serdecznie przyjęli nowych kolegów, wspierają ich i służą pomocą w każdej sprawie. Ta atmosfera nie prysła. Kiedy przechodzę przez korytarz, nie wiem, którzy uczniowie pochodzą z Ukrainy, a którzy nie – wszyscy stanowią jedną grupę.
A jak wyglądał kontakt z rodzicami ukraińskich uczniów? Im też nie było łatwo…
Rodzice chętnie uczestniczą w życiu szkoły, jest z nimi kontakt i współpraca wygląda dobrze, choć trudniej było porozumieć się z nimi niż z dzieciakami, które dosyć szybko podłapały język polski. Jako wychowawczyni kontaktuję się z mamą jednej z uczennic, na każdej wywiadówce czujemy tę barierę językową, ale ratujemy się wiadomościami tekstowymi i translatorami – nie ma przeszkód, których nie dałoby się pokonać.
W waszej szkole powstał klip promujący program „Szkolny Klub Sportowy”.
Tak, nagrano go z inicjatywy Instytutu Sportu i wzięli w nim udział polscy i ukraińscy uczniowie. Hasło przewodnie programu brzmi: „Aktywność i zdrowie naszym wspólnym językiem” – ono doskonale oddaje to, jak te zajęcia pomogły przełamać bariery językowe. Klip wyszedł bardzo fajnie. Przy tej okazji dowiedziałam się, że prowadzę w grupie najwięcej ukraińskich dzieciaków! Projekt śmiga po całym świecie, bo informacja o nim znajduje się nawet na stronie WHO, które współfinansowało przedsięwzięcie. Podekscytowane dzieciaki czekały na ten spot reklamowy, a potem oglądały go w zapętleniu z wielką radością i dumą. Widziałam też, jaką radość sprawiło to rodzicom ukraińskich dzieci. Pomogło im na chwilę oderwać myśli od zmartwień.
Jak zakończyła się ta edycja programu „Szkolny Klub Sportowy”?
W ramach finału zorganizowaliśmy mikołajki na sportowo. Przyjechały do nas dzieciaki z innych grup SKS i rozegraliśmy turniej siatkarski. Druga nauczycielka WF jest trenerką siatkówki i mocno angażuje się w ten sport, zawody były więc na fajnym poziomie. W ramach tego wydarzenia do szkoły przyjechali sportowcy olimpijscy, siatkarz, a dzieciaki dostały różne sportowe gadżety, bidony, plecaki, notatniki… Ponadto instruktorzy WHO prowadzili szkolenia z zakresu pierwszej pomocy.
Czy można powiedzieć, że to właśnie dzięki otwartemu sercu polskiej szkoły – nauczycieli i uczniów – udało się zapewnić ukraińskim uczniom namiastkę normalnego życia w tragicznych okolicznościach?
Oczywiście, że tak! Również poza programem SKS wszyscy angażowaliśmy się zarówno w pomoc Ukrainie, jak i w działania integracyjne. To może mało obiektywna opinia, ale uważam, że nasza szkoła jest bardzo fajna – mimo tego, że jest tak duża, głośna itd. Sama chciałabym chodzić do takiej podstawówki. Ogromny nacisk kładziemy na przyjazną atmosferę – bez hejtu, wyszydzania, sprawiania przykrości innym. Trudno to osiągnąć, bo dzieciaki są przecież różne, jednak nauczyciele tego nie lekceważą – każdy wychowawca zwraca na to uwagę. Takie instytucje i organizacje jak Ministerstwo Sportu i Turystyki, Instytut Sportu czy WHO pomagają nam, dają dodatkowe środki, a my na lokalnym szczeblu potrafimy je efektywnie wykorzystać, tak by zapewnić naszym uczniom jak najlepsze możliwości rozwoju, treningu i zabawy. To realna pomoc – nie tylko wzniosłe hasła i wielkie programy, ale coś namacalnego, czego efekty możemy obserwować.